Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu - a Bóg trwa w nim.

wtorek, 14 października 2014

Na rozstaju dróg

Chwalmy, chwalmy Pana, bo jest dobry!

Od dawna powszechnie wiadomo, że kto stoi w miejscu, cofa się. Każdy ma takie chwile, gdy staje przed wyborem pójść w prawo, czy w lewo. No tak... Stoi, stoi, myśli, myśli, czeka, czeka nie wiadomo na co, na oklaski, błyskawicę z nieba wskazującą drogę, czy na Zbawienie. 
Z tej perspektywy widok na obie drogi jest marny: tu ciemno i tam ciemno. No więc najlepiej byłoby siąść, pozwolić rękom opaść i siedzieć bezczynnie. Ja powierzyłam sprawę losowi: "co ma być, to będzie". Zakręciłam się kilka razy wokół swojej osi i weszłam na pierwszą lepszą dróżkę. Roześmiana od ucha do ucha, szczęśliwa i nastawiona na przygodę, odkrywanie nieznanych...
Okazało się, że weszłam w cierniowy szlak, bagno do potęgi entej. 

Jak to wszystko się zaczęło? Nie pamiętam. Pamiętam, że było to dawno. Około czwartej klasy szkoły podstawowej. Nie rozumiałam za bardzo życia, chociaż powoli zaczynałam się go uczyć. I tak oto rzeczywiście zaczęłam "odkrywanie nieznanych", bo jeszcze nie znałam ani krzywd, ani bólu, ani cierpienia. Najlepiej byłoby chyba przytoczyć fragmenty z bloga upamiętniającego proces... Czegoś skomplikowanego, jakby przebita na wylot ciernistą włócznią.
"Nikt nic nie wie. Nikt nic nie rozumie. Dokąd to wszystko zmierza? Powiedz, dokąd biegniemy bez wytchnienia i po co? Po co wypluwamy płuca ze zmęczenia, odpoczywamy chwilę i znów ruszamy w drogę? Przed siebie, bez wyraźnego celu… Po co? Po co to wszystko? Biegnę i walczę ze sobą, biegnę i chcę się poddać. Przecież mogę, dlaczego tego nie zrobię? Dlaczego nie zatrzymam się, nie padnę twarzą w ziemię i nie zapłaczę rzewnymi łzami? Nie mam obok nikogo, kto ciągnąłby mnie za rękę lub podnosił po każdym upadku. Nie mam nikogo, kto trzymałby mnie pod ramię i biegł razem ze mną. Nie mam, a mimo to nie poddaję się. Taki mój zwyczaj: walczyć do samego końca, aż padnę. Ale chcę paść, teraz w tej chwili brakuje mi już sił. Padam. I dlaczego nadal nie ogłaszam kapitulacji? (...)"

"(...) Wtedy zrozumiałam, że nie jestem im potrzebna. Nie jestem potrzebna na tym świecie, w tym życiu, w tym ciele. I krzyczał coś o głupiej grubej suce, krzyczał co sobie myślałam, że on i ktoś taki jak ja… Krzyczał, że nie powinno go obchodzić to, co robię i mówię. Że jestem nikim. (...)"

"(...) Przestępując próg usłyszałam śmiech. Jedna osoba. Druga. Trzecia. Siódma. Dwudziesta. Śmiech niósł się korytarzem, jego echo wypełniło całą moją głowę. Za co wy mnie tak nienawidzicie?! Świnia, świnia, świnia, świnia. La la la, świnia. Mamusiu, mamusiu. Jestem świnką. I poczułam, że coś uderza mnie w głowę. Gumka do mazania. Ołówek. Długopis. Teraz żałowałam tylko, że nie rzucili ławką. Byłoby mi lżej. (...)"

"(...) Oni tak bardzo mnie nienawidzą. Skoro tak wielu mną pomiata, to coś ze mną jest nie tak. Coś we mnie jest nie tak. (...)"

 Jednak ten post nie miał sięgać do tak dalekiej przeszłości, kto chce poznać źródło mojego zwątpienia w Boga, polecam zajrzeć na podany wyżej link.

Pamiętam jak wczoraj pierwszą pielgrzymkę w życiu. Wcześniej chodziłam do kościoła na zasadzie "no skoro mi każesz", modliłam się słowami "Boże, daj mi...", a po jakimś czasie nie modliłam się wcale, do kościoła chodziłam sporadycznie. I dzień za dniem zatapiałam się w swoim umyśle, błądziłam w labiryncie i schodziłam niżej, niżej. Nie miałam wątpliwości, droga obrana przeze mnie była zła. Jednak ta pielgrzymka zmieniła na początek obraz kościoła w moich oczach... Co wywołało falę kolejnych wydarzeń.
Wrzesień 2011 roku. Koleżanka wyciągnęła mnie na Dni Młodych do Wambierzyc. Tam zobaczyłam, że kościół to nie tylko msza, modlitwa, obowiązek, nuda monotonia. Poznałam wielu radosnych ludzi, bawiących się i śpiewających o Bogu. Poczułam, że są z Nim blisko. A ja wciąż byłam za daleko. Mimo iż nadal pogrążałam się w swoim umyśle, poczułam, że coś pękło. Na COŚ zaczęłam się otwierać. Od tamtej pory wyjazdy stały się tradycją, ale to dopiero pielgrzymka w marcu 2013 roku na Spotkanie Młodych w Kłodzku przyniosła niesamowitą zmianę. Obudziła się we mnie pierwszy raz od lat prawdziwa radość, prawdziwa chęć poznania wiary. Zachwyciłam się pielgrzymką ulicami miasta, mszą w pięknym kościele, po której wolontariusze rozdawali każdemu sentencje... Zanurzyłam rękę w pudełku z zawiniętymi kolorowymi kartkami i pomyślałam "wezmę tę żółtą". A na niej cytat, który zmienił moje życie, a raczej przyczynił się do zmiany nastawienia do wielu spraw, od którego wszystko się zaczęło
"Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu - a Bóg trwa w nim."
Wtedy oczywiście go zignorowałam, myśląc sobie "miłość? dobre sobie, Boże, nie żartuj tak!" i zwinięty wrzuciłam do kieszeni, nie odwijając go po powrocie do domu. Przez tydzień. Miesiąc. Dwa. Pół roku. Dopiero we wrześniu, gdy wszystko się skumulowało i już miało wybuchnąć, znalazłam tę kartkę, powiesiłam na tablicy korkowej i czytałam codziennie po przebudzeniu. 

Pamiętałam... Miłość. Tak, to była... To jest miłość. Zwlekałam. Zwlekałam długo, aż do grudnia, gdy pamiętnego dnia 16 w końcu trafiłam na niego. W końcu znów go miałam. W końcu wrócił. W końcu pozwoliłam komuś przebić się przez mur wybudowany wokół siebie i pozwoliłam się krok po kroku naprawić. Dzięki niemu znów zaczęłam się modlić, jednak nie na zasadzie "Panie Boże, daj...", a "Panie Boże, jeśli jesteś, bądź pochwalony i dziękuję Ci za to, że mi go (od)dałeś..."

 cdn.

 CYTAT NA DZIŚ, KTÓRY WYŁONIŁAM Z PISMA:

"(...) Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto przyjmuje tego, którego Ja poślę, Mnie przyjmuje. A kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał".

J 13, 20

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz